Słowem wstępu. Pierwszy rozdział taki wprowadzający do sytuacji panującej w świece czarodziejów. Tak więc większa część to opisy, ale starałam się dać ich jak najmniej, a jednocześnie przejrzyście wszytko wyjaśnić.
Jestem miłośniczką książek o Harrym Potterze i wszystkich innych osadzonych w tym magicznym świecie ♥. Stworzyłam bloga, żeby nauczyć się pisać, ładniej przelewać i ubierać swoje myśli w słowa. A praktyka czyni mistrza. Tak więc zobaczymy co z tego wyjdzie xD
Ach... i jeszcze jedno - uwielbiam też romanse...☺ wiec spodziewajcie się gorącego romansidła a w rolach głównych Lily i James. Oczywiście pojawi się też wątek moich kochanych: Dorcas i Syriusz oraz Remusa, Petera - dwóch ostatnich nie powiem z kim ;)
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
01.06.2020
Rozdział 1
- - ulica Pokątna -
- *
- pierwsza połowa lipca 1977 -*
Na prawie pustym placu zabaw dwie dziewczynki huśtały się na huśtawce, a zza krzaków obserwował je chudy chłopiec o długich, czarnych włosach. Poszczególne części jego stroju tak do siebie nie pasowały, że wyglądało to na świadomy wybór: przykrótkie dżinsy, dziwaczna, przypominająca damską bluzkę koszula i obszerna, wyświechtana peleryna, która śmiało mogła należeć do dorosłego.
Wyglądał na jakieś dziewięć, dziesięć lat. Był niski i żylasty, cerę miał ziemistą. Wpatrywał się w młodszą z dziewczynek, która huśtała się o wiele wyżej od swojej siostry.
- Lily, nie rób tego! - krzyknęła starsza siostra.
Ale dziewczynka rozhuśtała się bardzo wysoko i wyleciała w powietrze - dosłownie wyleciała! - wybuchając radosnym śmiechem, jednak zamiast zwalić się z łoskotem na asfalt, którym wylany był plac zabaw, zawisła w powietrzu jak artystka pod kopułą cyrku, po czym wylądowała lekko, na pewno zbyt lekko jak na taką wysokość.
- Mama ci mówiła, żebyś tego nie robiła! - Starsza siostra zatrzymała huśtawkę, szorując sandałami po asfalcie. Zeskoczyła z niej i stanęła, trzymając się pod boki. - Lily, mama mówiła, że ci nie wolno!
- Przecież nic mi się nie stało! - odparła Lily, chichocąc. - Tuniu, popatrz na to. Zobacz, co potrafię.
Petunia rozejrzała się. Lily podniosła kwiatek. W starszej siostrze ciekawość najwyraźniej zwyciężyła strach, bo podeszła do niej. Lily wyciągnęła rękę. Kwiat leżał na jej dłoni, rozchylając i zwijając płatki jak jakaś dziwna ostryga.
- Przestań! - krzyknęła Petunia.
- Przecież to cię nie boli - odpowiedziała Lily, ale zamknęła dłoń i odrzuciła kwiat na ziemię.
- Tego nie wolno robić - powiedziała, ale jej oczy powędrowały za opadającym powoli kwiatem. - Jak ty to robisz? - zapytała, a w jej głosie wyraźnie zabrzmiała zazdrość.
- To chyba oczywiste, nie? - zawołał chłopiec i wyskoczył zza krzaka.
Petunia wrzasnęła i szybko uciekła w stronę huśtawek, ale Lily, choć trochę wystraszona, nie ruszyła się z miejsca. Na jego ziemistych policzkach pojawił się blady rumieniec.
- Co jest oczywiste? - zapytała Lily.
Zerknął nerwowo na Petunię kręcącą się przy huśtawkach, po czym zniżył głos i powiedział:
- Wiem, kim jesteś.
- O co ci chodzi?
- Jesteś... jesteś czarownicą. - Lily Zrobiła obrażoną minę.
- Nie wolno tak przezywać!
Uniosła dumnie głowę i pomaszerowała w stronę siostry.
- Nie! - zawołał, teraz już cały czerwony na twarzy i poczłapał w stronę dziewczynek.
Siostry zmierzyły go krytycznym spojrzeniem, trzymając się jednego słupka huśtawki, jakby dawało im to poczucie bezpieczeństwa.
- Bo jesteś - zwrócił się do Lily. - Jesteś czarownicą. Obserwuję cię od pewnego czasu. Ale nie ma w tym nic złego. Moja mama też jest czarownicą, a ja jestem czarodziejem.
Petunia parsknęła drwiącym śmiechem.
- Czarodziejem, akurat! - zawołała, odzyskując odwagę po wstrząsie, jakim było jego nagłe pojawienie się na placu zabaw. - Wiem, kim jesteś. Jesteś chłopakiem od Snape’ów. Oni mieszkają w Spinner’s End, nad rzeką - wyjaśniła, zwracając się do Lily, a po tonie jej głosu można było poznać, że taki adres źle o kimś świadczy. - Dlaczego nas szpiegujesz?
- Wcale nie szpieguję - odrzekł Snape. Czuł się fatalnie, bo był cały spocony i wstydził się swoich brudnych, tłustych włosów. - W każdym razie ciebie na pewno nie - dodał złośliwie. - Jesteś mugolką.
Petunia najwyraźniej nie znała tego słowa, ale wystarczył jej ton, jakim to powiedział.
- Lily, chodź, idziemy! - powiedziała ostro.
Dziewczynka poszła za nią posłusznie, na pożegnanie obrzucając Snape’a wyzywającym spojrzeniem. *[1]
- Dziurawy Kocioł -
Nagle coś zaskrzeczało głośno i uszczypnęło w lewe ucho.
Lily przetarła zaspane oczy i spojrzała na brązową sowę siedzącą na poduszce tuż przy jej głowie. Dziewczyna pogłaskała ją po delikatnych piórach i zerknęła na zegar wiszący nad kamiennym kominkiem.
Nagle, zerwała się z wygodnego, drewnianego łóżka na co Euredype zaskrzeczała w proteście machając z niezadowoleniem skrzydłami.
- Na brodę Merlina, spóźnię się!
Podbiegła do polerowanej dębowej komody. Wyciągnęła z niej kilka ubrań, które pośpiesznie na siebie założyła. Chwyciła różdżkę machając nią w stronę okna. Uchyliło się na tyle, żeby sowa mogła swobodnie przez nie wyfrunąć rozprostować skrzydła, bądź znaleźć siebie coś do jedzenia. Końcem patyczka dotknęła swoich potarganych rudych włosów, które od razu zaczęły same układać się w ciasny kok. Lily chwyciła jeszcze pośpiesznie torbę ze skórzanego, powycieranego fotela ustawionego naprzeciw wygaszonego kominka i wybiegając, głośno zatrzasnęła drzwi wynajmowanego pokoju.
- ***
- ulica Pokątna -
Lily Evans odgarnęła kilka niesfornych rudych kosmyków za ucho, które wysunęły się z ciasnego koka na czubku głowy. Zakręciła ogromny słój z maleńkimi, połyskującymi oczami żuków.
Na etykiecie widniała cena "4 knuty szufelka."
- 71 - podyktowała do samonotującego pióra, które wraz z pergaminem unosiło się przy jej lewej stronie.
Lily odwróciła się na dźwięk dzwoneczka zamontowanego nad drzwiami apteki. Do pomieszczenia weszła czarownica w podeszłym wieku. Na głowie miała ogromną spiczastą tiarę w odcieniu zgniłej zieleni i pasującej do niej, lekko przechodzonej, sukni.
- Poproszę eliksir leczący z czyraków - powiedziała nieskrępowana, podchodząc do stojącego za ladą aptekarza.
Lily zmarszczyła nieco nos, gdy przez drzwi wleciało trochę świeżego powietrza. Kiedy przez dłuższy czas do apteki nie wchodził żaden klient, przestawała zwracać uwagę na okropny zapach przypominający zepsute jajka i zgniłą kapustę. Unosił się on w całym pomieszczeniu, tworzony przez tę całą magiczną menażerię.
Na podłodze stały beczułki pełne różnych płynów i mas. Na półkach puszki i kosze z ziołami, suszonymi korzeniami i kolorowymi proszkami. Pęczki piór wisiały pod sufitem, a sznurki kłów i pazurów zwisały nad ladą.
Wszystkie te zapachy mieszały się w ten jeden specyficzny, można śmiało powiedzieć, lekki odór.
- Och - klientka dostrzegła Lily i uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. - Widzę nową twarzyczkę, Albercie.
Albert był właścicielem sklepu w średnim wieku. Chodził ubrany w fartuch podobny do tego który Lily miała na sobie, tylko oczywiście mniej wytarty. Czarne włosy, na których pojawiła się pierwsza siwizna, wiązał w niedługi warkoczyk na plecach. Przez te kilka dni pracy zdążyła się dowiedzieć, że przejął on interes po swoim ojcu.
- Lily uczy się w Hogwarcie - odpowiedział właściciel nie podnosząc nawet wzroku znad przyrządzanego eliksiru. - Chce zostać uzdrowicielką.
W świecie czarodziejów pełnili oni funkcję lekarzy uzdrawiających w magiczny sposób i większość z nich pracowała w Szpitalu Świętego Munga. Budynek został ukryty przed mugolami w Londynie. Zresztą lokalizacja została wybrana nieprzypadkowo. Podobnie jak inne magiczne miejsca, szpital miał nie rzucać się w oczy i wręcz odstraszać potencjalnych niemagicznych gości przed wizytami. Dlatego też wybrano stary, opuszczony dom towarowy, który mugole omijali bez zainteresowania.
- Ach tak - czarownica przyjrzała się jej uważniej. - Który rok, Skarbeńku?
- We wrześniu zaczynam siódmy, proszę Pani - odpowiedziała odstawiając stój na półkę.
Korzystając z okazji, że czarownica przestała się nią interesować, a zaczęła grzebać w torebce zapewne szukając pieniędzy, Lily chwyciła lewitujące pióro i jeszcze raz przebiegła wzrokiem po liście rzeczy wypisanych na lekko pożółkłym pergaminie.
- Straszne czasy nastały. Oj, straszne - Evans spojrzała na kobietę znad pergaminu.
Już od siedmiu lat oficjalnie mówiło się o wybuchu Pierwszej Wojny Czarodziejów. Był to konflikt wywołany przez jednego niezwykle potężnego czarnoksiężnika Toma Riddle’a, który ogłosił się mianem Czarnego Pana. Zaś jego zagorzałych popleczników zaczęto nazywać śmierciożercami.
Czarny Pan stworzył swoją własną małą armię i za jej pomocą chciał przejąć władzę w świecie czarodziejów, a następnie stworzyć nowy porządek, w którym rządziliby magowie z czystą krwią (czyli tacy co urodzili się od matki czarownicy i ojca czarodzieja, oczywiście oboje musieli być czystej krwi). Natomiast niemagiczni ludzie, nazywani mugolami, oraz zrównane z nimi mugolaki usługiwałyby rodom czystej krwi.
Aby osiągnąć swoje cele śmierciożercy wraz z sojusznikami zaczęli atakować mugoli, mugolaków czy magów uważnych przez nich za zdrajców krwi - a nim można było stać się bardzo łatwo. Wystarczyło, że nie popierało się ideologii szerzonej prze Czarnego Pana.
- Wielu uzdrowicieli nam potrzeba – Lily musiała się z nią po cichu zgodzić.
Wojna oznaczała śmierć i wielu rannych przez co Szpital Św. Munga pękał w szwach. Dwa lata temu było jeszcze gorzej. Ówczesna Brytyjska Minister Magii była zupełnie nie przygotowana do prowadzenia rządów w czasie tak rozbudowanego konfliktu. Dopiero obecny Minister, Harold Minchum,*[2] wyglądał jakby powili porządkował nastały chaos. Ujawnił kilku śmierciożerców infiltrujących Ministerstwo Magii oraz zwiększył nacisk na naprawianie szkód spowodowanych wojną w świecie niemagicznych ludzi.
- Powodzenia, Skarbeńku - wymamrotała pośpiesznie czarownica podchodząc do drzwi i nerwowo wyglądając na ulicę.
- Do widzenia - odpowiedziała Lily odwracając się do właściciela apteki. - Skończyłam - oznajmiła z delikatnym uśmiechem.
Jeszcze tego brakowało, żeby mugole stali się świadomi istnienia magii, czarodziejów i wielu innych ras. W pewnym etapie historii, kilku magów postanowiło się ujawnić. To był poważny błąd. Niemagiczni ludzie przestraszyli się rzeczy, których nie rozumieli a co najważniejsze, których nie potrafili się nauczyć. Zaczęli palić wszystkie osoby, które w jakikolwiek sposób odbiegały od "normalności". Cierpieli na tym głównie oni sami, ponieważ rzadko udawało im się schwytać prawdziwego czarownika.
- Bardzo dobrze. Bardzo dobrze. - mamrotał do siebie Albert przeglądając zapiski Lily. - Jeszcze inwentaryzacja ziół. Później zaczniesz obsługę klientów. Jeśli wszystko dobrze pójdzie zaczniesz sama kompletować zamówienia, a następnie pomagać przy sporządzaniu eliksirów.
- Dziękuję i nie mogę się doczekać - powiedziała z podekscytowana Lily. Wiedziała, że o samodzielnym sporządzaniu wywarów mogła zapomnieć, ale ucieszyła się ogromnie, gdy usłyszała, że będzie przy tym pomagać.
- Możesz już iść – najwyraźniej jej ekscytacja poprawiła mu humor, ponieważ uśmiechnął się do niej szczerze. - Uważaj na siebie, Promyczku.
Albert przejął nazywanie tak Lily od swojej żony, która co jakiś czas wpadała pomóc w prowadzeniu apteki. Czarownica uważała, że dziewczyna jest jak promyk słońca w tych ciężkich czasach. Uśmiechnięta, grzeczna, chętna do pracy i nauki. Oczywiście Lily bardzo się speszyła słysząc od kobiety tyle komplementów, czym szczerze ją rozbawiła. Kiedyś czarownica wspomniała, że ich córka byłaby teraz mniej więcej w jej wieku, gdyby przeżyła smoczą ospę, na którą zachorowała wieku trzech lat. Oboje nie doszli do siebie po tej tragedii i stwierdzili, że nie będą starać się o inne dzieci.
- Jak zawsze panie Mulpeppera - powiedziała zdejmując fartuszek i kierując się na zaplecze.
Lily potrzebowała stażu w jakiejkolwiek magicznej aptece, żeby wpisać ją w swoje podanie o pracę. Zdobywając w niej doświadczenie, miała większe szanse dostania się na kurs uzdrowiciela, który oferował absolwentom szkoły Szpital Św. Munga. W aptece Sluga i Jiggera, znajdującej się zaledwie kilka sklepów dalej od tej prowadzonej przez rodzinę Mulpeppera,*[3] nie przyjmowali pracowników. A o pracy w aptece Malfoyów*[4] mogła zapomnieć. Jeśli szukali pracowników to tylko tych, z tak zwaną czystą krwią.
Lily natomiast była mugolakiem. Był to termin do określenia czarodzieja, który urodził się z dwojga niemagicznych rodziców, mugoli. Evans już na pierwszym roku w szkole magii i czarodziejstwa w Hogwarcie trochę o tym poczytała. Okazało się, że dzieci z mugolskich rodzin dziedziczą magiczną moc po dalekich przodkach wywodzących się od charłaka (osoby pozbawionej czarodziejskich zdolności a urodzonej w rodzinie czarodziejów). Zazwyczaj wiązał się on z mugolem i rodzina w końcu traciła wiedzę o czarodziejskim dziedzictwie. Magia odnawia się niespodziewanie wiele pokoleń później.
- Do widzenia - powiedziała grzecznie na pożegnanie zamykając za sobą drzwi.
Ulica Pokątna była... opustoszała.
Kiedyś tętniła życiem, kolorami. Było słychać rozmowy dorosłych, radosny śmiech dzieci. Lily pamiętała jak była oczarowana, gdy została tu pierwszy raz przyprowadzona. Starała się niczego nie przegapić, gorączkowo rozglądając się na wszystkie strony. Ciche pohukiwania sów dobiegały z centrum handlowego Eylopa a nad jego oknem wisiał szyld SOWY, PUCHACZ, SYCZKI, WŁOCHATKI I USZATKI. Były też sklep z kotłami, szatami, teleskopami, instrumentami, które Lily wówczas wdziała pierwszy raz w życiu. Stragany z najróżniejszymi magicznymi słodkościami, napojami, egzotyczną biżuterią.
Teraz ulica Pokątna była niemal wyludniona. Nieliczni czarodzieje, których Lily mijała kierując się do Dziurawego Kotła nie rozglądali się na boki. Szybko załatwiali swoje sprawunki i pośpiesznie wracali do domów. Wystawy były pozasłaniane, żeby przykuwać jak najmniej uwagi. Jedynie szyldy wskazywały rodzaj mijanego sklepu.
Było to strasznie przygnębiające.
Lily przeszła obok sklepu z kotłami. Na szybie widniały napis: Kotły - wszystkie rozmiary. Miedziane, mosiężne, cynowe, srebrne, samomieszalne, składane.
Zatrzymała się, gdy dostrzegła dwie znajome sylwetki.
Dwóch największych szkolnych żartownisiów i rozrabiaków siedziało w Lodziarni Floriana Fortescue. James Potter i Syriusz Black zajęli jeden z nielicznych stolików w małej kawiarence. Ten ostatni dostrzegł ją i zaczął machać energicznie ręką dając znak, żeby się do nich przyłączyła.
Potter odwrócił się na krześle, żeby na nią spojrzeć a zdradliwe serce Lily Evans wywinęło koziołka.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Gratuluję wszystkim, którzy przez to przebrnęli xD
Staram trzymać się kanonu i niczego w historii nie zmieniać. Za wszystkie niedopatrzenia przepraszam. Dlaczego Lily wynajmuje pokój (i gdzie) będzie wyjaśnione w następnym rozdziale. Według J.K.Rowling w święta podczas siódmego roku nauki w Hogwarcie, Lily i James spotkali się (jako para) z Petunią i jej narzeczonym Vernonem. Tak więc do tego będę dożyć. Jak to się stało, że w końcu zostali parą ☺ Postaram się napisać przynajmniej kilka rozdziałów w trakcie trwania ich wakacji. W końcu mamy niecały semestr żeby gorący romans Lily i Jamesa się rozwinął :)
*[1] HP i Insygnia Śmierci (książka)
*[2] Pottermore
*[3] HP i Kamień Filozoficzny (gra); HP i Komnata Tajemnic (film)
*[4] Harry Potter i Insygnia Śmierci: część pierwsza (film) - wspomniane na etykiecie wina
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz